piątek, 19 lutego 2016

Ile może/musi znieść jeden człowiek?

Za dużo..:(((

Dzisiaj na poważnie. I na smutno.

Jest takie słowo na literke "W", które onkopacjenci ciągle gdzieś z tylu glowy mają,ale boja się je wypowiedzieć głośno. Nawet gdy jest "dobrze".
Bo nigdy nie wiadomo ile to "dobrze" bedzie trwało. To slowo nie chce przejść przez gardło. To slowo to: wznowa. OnkoStrach pozostaje już chyba w onkopacjentach na zawsze.

Wszystko zaczęło się jakiś tydzień temu. Żyłem sobie jak chciałem. Prawie zapomnialem o szpitalach, nowotworach, wznowach i "malych trumienkach"... Napawalem sie moimi postepami w rozwoju. Byłem tak z siebie dumny,że chyba straciłem czujność. Całe szczęście mam jeszcze rodziców. A ci to mają łeb na karku.
Pewnej wieczornej kąpieli szorowanie moich klejnotów skończyło sie jednym wielkim znakiem zapytania. Mama zachodzila w głowę. Czy te jajeczka zawsze takie były? Czy to normalne? Czy aby nie jestem przewrazliwiona? Czy to nie tylko chora onkoparanoja?
Był tylko jeden sposób by rozwiać wątpliwości. Głos rozsądku. W poniedziałek zawitała więc do mnie moja przekochana pani doktor. Pediatra z powołania. Lekarz jakich ze świecą szukać. I gdy ta cudowna kobieta również wyraziła swój niepokój, to i ja zacząłem trzesc portkami. Żarty sie skończyły. Skierowanie na usg i do poradni chirurgicznej w trybie pilnym. Slowo "pilne" dla NFZ ma jednak niewielkie znaczenie i nie obyło sie bez pomocy innych, dobrze mi zyczacych osób.
Glogowskie konsultacje niewiele jednak wniosły. Cóż było robić. Pozostał telefon na onkologie. Tu się już nikt nie pierdzielil. Kawa na ławę. Pani doktor na podstawie wywiadu telefonicznego kazała brać skierowanie na chirurgie dziecięca, pakowac manatki i biegusiem do Wrocławia. Tak też zrobiliśmy. Nawet nie zdążyłem sie pożegnać z siostrą, która akurat była w przedszkolu...
I tak, w czwartek po południu, zostalem przyjęty na chirurgie dziecięca i jestem do teraz. Chociaż lekarz dyżurny nie potrafił określić jakie decyzje zostana podjęte wobec mnie, profilaktycznie od 2 w nocy musiałem być na czczo. Odzwyczailem się od spania po szpitalach,więc noc do najlzejszych nie należała. Rano podczas obchodu usłyszałem, że mogę jeść.  Ledwo zdążyłem opedzlowac butle, przyszla pielęgniarka,zebym jednak już więcej nie jadł. Postanowiono zrobić mi kolejne usg. Choć jestem medycznym laikiem, nie ma porownania co do dokładności badania robionego tutaj a w Glogowie. Tu spojrzeli na mnie bardziej całościowo. Oprócz usg jaderek, zbadano mi też węzły chłonne i brzuszek. Przy badaniu obecny byl takze profesor Gie oraz doktor eR. Ten pierwszy zdążył mnie już skonsultować z moja panią prof z przeszczepów. Decyzja zapadla. Prawe jaderko do usunięcia. Najprawdopodobniej wznowa białaczki. Pewności nie mamy, jednak nie możemy ryzykować straty czasu w oczekiwaniu na wyniki biopsji. Trzeba działać szybko i radykalnie.
I tak mój mały świat runął poraz kolejny...
Operację zaplanowano na godzinę 13.30. Prawe jaderko do usunięcia i biopsji, z lewego pobieramy tylko wycinek do badania histopato, bo wyglada ok. Następnie zabieg przesunięto na 16ta.. Jako że byłem caly czas na glodniaka, otrzymałem kroplowke z pwe. Kroplowka co chwilę odmawiala współpracy, wenflon sie przytykal. Az w końcu tato spojrzał na moją rękę. Była cała spuchnieta! Wszystko poszlo poza zyle! Znowu! Ja myślałem, ze cholera jasna, chyba śnie! Sytuacja niemal jak przed rokiem. Rodzice byli tak zdenerwowani i zrozpaczeni, że obawiałem sie o los wszystkich, ktorzy stana im na drodze. Pomimo zapewnień, że opuchlizna zejdzie mama zażądała rozmowy z lekarzem. Już raz jedną rękę prawie straciłem..! Pan doktor uspokoił nas i zapewnił, że pwe (w przeciwienstwie do płytek,ktore otrzymałem poza żyłe rok temu) jest plynem obojętnym i naprawdę nic sie nie będzie działo. Obiecał jednak obserwację. Lekko uspokojony, choć wciaz głodny, czekałem na swoją operację. Na blok operacyjny trafiłam przed 18. Co się działo za zamkniętymi drzwiami wam nie powiem. Rodzice nie maja wstepu na blok, mnie uspili,a po zabiegu nikt nie wyszedł poinformować czy wszystko poszlo zgodnie z planem. Wiem tylko tyle, ze operowala mnie doktor eR. Ta sama, ktora na Skłodowskiej doprowadzala do porzadku moją rączkę. Żona doktor eR, który rok temu usunął mi ropień płuca. To chyba dobry znak, co nie? Tonący brzytwy sie chwyta...
W poniedziałek przenoszą mnie na onkologie. Tam pewnie sie dowiem czy rozpadl sie mój świat cały czy tylko jego część. Co teraz? Powrót do chemii? Kolejny przeszczep? A może to jednak nie jest wznowa.. Sam profesor Gie powiedział,ze to jeszcze nie jest przesądzone, ale nie mozemy ryzykować.
Wiem jedno.
Jestem bezsilny.
I przerażony.

4 komentarze:

  1. Panie Boże jak małe jest ziarenko na Twej dłoni,które przyniósł Ci wiatr..Jedna mała chwilka i stało się Twoja własnością.Teraz od Ciebie zależy jego istnienie,a nieopatrzny ruch może sprawić,że uleci z wiatrem bezpowrotnie.Jeśli jednak ochronisz je i zajmiesz się nim jak gorliwy ogrodnik,przyjdzie czas,że będziesz kiedyś z niego dumny.
    Nie są to moje słowa ale słowa te oddają w pełni to co czuję..
    Po raz kolejny mały-wielki WOJOWNIK musi udowadniać swoją siłę...
    Ciocia Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Kochany Wiktorku walcz dzielnie! Trzymamy kciuki.będziemy modlić się o twoje zdrówko. Jestem mamą niespełna 9 miesięcznego dawidka, kiedy Dawid miał 6 tygodni dopadła go sepsa, niewydolność wątroby i nerek, po 3 tygodniach walki w szpitalu wyszliśmy z tego. Potem stwierdzono neutropenie. Leczymy się, kontrolujemy niby jest ok ale chyba już nigdy nie przestaniemy się bać, nic nie będzie już takie jak przed chorobą. Jeszcze raz Wiktorku życzymy zdrówka! Jesteś dzielnym chłopakiem��

    OdpowiedzUsuń
  3. Wierzyę i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. I tak właśnie będzie! Ogromne uściski i dużo pozytywnych myśli przesyłam

    OdpowiedzUsuń
  4. Wiktorku dużo siły,szczęścia,cierpliwości i zdrówka.Jesteś silnym i dzielnym chłopcem,trzymaj się mocno,musi być dobrze.

    OdpowiedzUsuń