A przynajmniej taką mam nadzieję. Chwilami nie nadążam. Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie. Najprawdopodobniej jutro spędzę ostatni dzień na oddziale czwartym onkologii i hematologii dziecięcej. Ze względu na opóźnienie, lekarze podjęli decyzję o "obcięciu" mi ostatniego cyklu chemioterapii. Nie wiem czy to dobrze czy źle, że skracają proces leczenia. Fajnie, bo to zawsze kilka dni mniej męki. Głupio, bo nie wiem czy nie wpływa to niekorzystnie na powodzenie przeszczepu.. Pozostaje zdać się na lekarzy. Chyba wiedzą co robią. Przeszczep odbędzie się więc zgodnie z pierwotnymi ustaleniami. 28 czerwca lekarz jedzie po szpik do Niemiec, a 29ego lub 30ego ten szpik otrzymam. Zanim jednak nadejdzie godzina zero, 21ego czerwca muszę się stawić na oddziale przeszczepowym. Tam zacznę jakąś MEGAchemię. Taką najmocniejszą z najmocniejszych. Normalnie aż strach się bać.Naświetlań jednak nie będzie, gdyż takim maluchom jak ja, się ich nie wykonuje. Do tego czasu mam szansę być w domku. Jeśli jednak wejdę w aplazję (granulocyty poniżej 500) czeka mnie powrót do kliniki. Prawdopodobieństwo, że nie będę w aplazji jest przybliżone do trafienia szóstki w totolotka. Niektórym jednak się udaje, więc dlaczego nie miałoby być tak i ze mną?
Ostatnio trochę częściej robimy się z mamą "na pandę". W piątek wymiotowałem dalej niż widziałem. Teraz już ok, ale dalej mnie trochę muli. Zmuszam się, żeby coś przełknąć, bo inaczej ugrzęznę tu na dłużej. A tego byśmy nie chcieli.. Mama przejmuje się na zapas tym całym przeszczepem i wszystkimi powikłaniami "po". W piątek rozmawiała z ordynatorem oddziału przeszczepowego. Nic nowego nie usłyszała, więc nie wiem skąd te łzy. Złe rokowania i złe rokowania. Daliby sobie na wstrzymanie. Niemniej jednak profesorek przypadł mi do gustu. Sam powiedział, że już raz wróciłem z zaświatów, więc jestem żywym dowodem na to, że nie ma rzeczy niemożliwych. Chciałem zrozumieć o co chodzi z tą moją translokacją 9.11 i rearanżacją MLL, ale to jakiś wyższy stopień wtajemniczenia. Profesor określił to nie inaczej niż "macie po prostu pecha". A ja naiwnie myślałem żem w czepku jestem urodzony. Chociaż po troche tak jest. Genotyp dawcy jest zgodny z moim genotypem 10/10. Gdzieś tam w Dojczlandzie chadza sobie mój bliźniak genetyczny. Myślę o nim/o niej codziennie..
Na zdjęciu - w sali, w której rozpoczynałem "przygodę" z oddziałem IV i w której to leczenie mam nadzieję zakończę. Panda - z przeznaczeniem nie wygrasz...;)
PS. Bardzo, ale to BARDZO dziękuję mojej rodzince (tej bliższej i tej dalszej) za prezent na Dzień Dziecka! Jesteście KOCHANI!!!
Zdjęcie jest cudowne, jesteście wspaniali.Trzymam kciuki będzie dobrze, musi być dobrze:-)Życze powodzenia,dużo szczęścia i wiele siły:-)
OdpowiedzUsuńWiktorku ja już nie mam małych dzieci ,czekam na wnuki pewnie się kiedyś pojawią i będę je rozpieszczać jeśli mi tylko na to pozwolą.Najmłodszym dzieckiem w mojej rodzinie jesteś Ty kochany złoty chłopczyk,chciałabym móc wziąć Cię na ręce i normalnie po cicioszowemu wyściskać i wytarmosić .Czekam i się doczekam .Cieszę się,że znalazł się brat bliźniak i wierzę,że już będzie dobrze.Tego Ci życzę kochany:płaczu z powodu obdartych kolan ,bo się przewróciłeś na boisku albo na rowerku ....albo, albo ,bo Ci koleżanka nasypała pisku w oczy, siostra zjadła Twoją porcję loda albo torta ... mogę wyliczać takie łzy bez końca ale tylko takie..... Jestem z Wami !! Ciocia Iza
OdpowiedzUsuńjuż tyle przeciwności pokonałeś że teraz już musi być dobrze......i będzie na pewno dobrze....kto jak nie TY zwycięży!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńJak tam Maluszku?
OdpowiedzUsuń