wtorek, 27 stycznia 2015
Dzień świstaka
Pomimo tego, że nigdy nie wiadomo "co przyniesie nowy dzień?",to moje dni wyglądają podobnie
6.00 - Dopiero co udało mi się przysnąć,a już się koło mnie kręcą. Pielęgniarki podają dożylnie poranne lekarstwa. Gdy lekarstwo się kończy, to zaczyna piszczeć pompa infuzyjna.
Jeśli mam odrobinę szczęścia, to mama w porę ją wycisza. Podają mi drugie lekarstwo. Kap, kap, kap... i znów pompa piszczy.. Potem trzecie i czwarte... A może nawet piąte. Dużo tego. Gubię się. Ponoć mam takie duże dawki, że pielęgniarki 3 razy sprawdzają przed podaniem.
Jeśli mama zda sprawdzian na refleks i dalej śpię smacznie, to postanawiają zmierzyć mi ciśnienie. I znów totolotek - obudzę się czy nie obudzę? Najczęściej wpienia mnie, że coś mi ściska rękę, więc się budzę, płaczę i z próby zmierzenia ciśnienia nici.
Do pełni szczęścia pobierają mi jeszcze krew z wkłucia. Uf.. Dali mi spokój. Nie zdążę jednak dobrze zasnąć czuję ukłucie w paluszek. Bandyci! Jeszcze Wam mało mojej krwi?
Druga zasada bujwidowska: Jeśli pacjent zasypia, to oznacza, że za chwilę pobiorą mu krew, zmierzą ciśnienie czy przyjdzie zbadać go lekarz! Takie wyczucie czasu mają przynajmniej w moim przypadku...
7.00 - Kolejna uroczysta zmiana pieluchy. Radość jeśli jest dużo nasiusiane, fanfary gdy jest kupa. Nawet z moich bąków się cieszą! Dacie wiary? Pampers na wagę i wszystko zapisujemy. 4 razy na dobę jestem "podliczany". Ile zjadłem, ile płynów dostałem w kroplówce i ile wysiusiałem. Najczęściej słyszę, że "za mało" i dostaję Furosemid.
Po Furosemidzie zaczynam siusiać na potęgę i tak dopóki lekarstwo nie przestanie działać. Jeśli dawno nie było kupki lub co gorsza nie puszczam bączków wkładają mi rurkę "nie powiem gdzie".
Zaczynam być marudny, ale jeszcze mi nie odpuszczają. Trzeba zmierzyć brzuszek. 43 cm. Jest ok!
Ale, ale.. To jeszcze nie wszystko. Teraz się ważymy. 7260 g. W grudniu ważyłem ponad 8 kg... Niby schudłem, a poliki robią mi "puckowate". Zaczynam wyglądać jak typowy sterydziarz. Nie da się ukryć.
8.00 - Podawanie lekarstw doustnie. Tfu! To okropne!!! Wycwaniłem się i wiem co się świeci, więc mama się musi trochę nagimnastykować by podać wszystkie 6 pozycji.
Wściekam się i płaczę. "Może głodny?" słyszę gdzieś obok. Zaczynam mieć alergię na te dwa słowa.. Co z tego, że nie jadłem od 12 godzin? Jak jem wszystko mnie boli. Nie chcę jeść!
Wypijam na siłę 20 ml i odpuszczają mi. Teraz czas na inhalację. Zasypiam w jej trakcie.
9.00 - Przychodzi lekarka mnie zbadać. Oczywiście! Przecież dopiero zdążyłem zasnąć! I jeszcze zdziwieni, że reaguję na ich widok płaczem..
Dajcie Wy mi wszyscy święty spokój!!! Osłuchowo zmiany na oskrzelach. Z dobrych wieści: słychać, że jelitka pracują. Zlecają mi żywienie pozajelitowe i zwiększają morfinę.
Raz na wozie, raz pod wozem. Czasem pani doktor zda relację z ostatnich badań, czasem coś tam wspomni o niepewnych rokowaniach, ale czasem mówi też, że biorąc pod uwagę z jakimi tragicznymi wynikami "startowałem", to i tak jestem zuch chłopak!
Mogę iść spać. Nareszcie!
10.00 - Jeśli dzisiejsza morfologia jest kiepściutka, to znów mam przetoczoną krew. Albo płytki. A morfologię mam słabą średnio raz na trzy dni. Zarówno dla mnie, jak i dla innych dzieci z kliniki toczenie krwi to "chleb powszedni".
11.00 - Budzę się z płaczem, więc znów wciskają mi butelkę. Ciekawe czy im w mojej sytuacji chciałoby się jeść? Idę na kompromis i wypijam całe 10ml. Bawię się grzechotkami, wygłupiam z mamą, ale szybko robię się znów marudny.
Dopiero wstałem, a znów czuję się zmęczony! Kolejna chemia leci,a ja zasypiam bujany w wózku.
12.00-18.00 - Spanie, płakanie, przebieranie, ważenie pieluch, próby karmienia mnie, płakanie, spanie.. Próby zmierzenia ciśnienia, tętna, saturacji.. Bujanie, inhalowanie, noszenie na rękach, grzechotanie i tak w kółko. Czasem ktoś zajrzy czy u mnie wszystko w porządku.
Innym razem ktoś wpadnie na konsultację okulistyczną, kardiologiczną czy neuroligiczną. I tak dniówka zleci. Zawsze próbuję też coś "wywinąć", żeby dni się od siebie różniły. A to mam za wysoką temperaturę, a to za niską. A to zastrzały na paluszkach mi się zrobią. Przedwczoraj dla odmiany kolejne wkłucie szlag trafił i znów "jechałem" na zwykłym welflonie, który po kilkunastu godzinach też odmówił posłuszeństwa.
Założenie nowego zajęło półtorej godziny. Zostałem tak spacyfikowany w nocy przeciwbólowymi, że organizm się wychłodził i nie szło znaleźć żyłki. Wczoraj z kolei pojechałem na założenie browiaka,ale crp mi tak podskoczyło, że dla mojego dobra założyli mi tylko kolejne zwykłe wkłucie udowe.
18.00 - Dostaję dożylnie Prazol. Po 15 minutach w końcu jem i nic mnie nie boli! Brzuszek pełny, teraz mogę iść spać.
18.30 - Skoro śpię, to znów próbują mi zmierzyć ciśnienie. Tym razem wzdycham tylko głęboko i śpię dalej. Przez kwadrans.
19.00 - Marudzę i marudzę, ale nikt mnie nie rozumie. Nawet mama.
20.00 - Kolejna dawka lekarstw. Zaciskam dziąsełka, bo zębów jeszcze nie mam. Niestety tutaj obowiązuje prawo dżungli - wygrywa silniejszy. W tym przypadku mama. Chcę czy nie chcę przyjmuję wszystkie lekarstwa.
21.00-23.00 Rozzłościłaś lwa, a lwem jestem ja! Za karę noś mnie mamuśka aż padniesz.
23.30 - Padam ja.
24.00 - Zaczyna się. Czas na lekarstwa dożylne. Pikanie pomp i te sprawy. Jak ja mam spać w takich warunkach?
1.00 - Mamoooooo! Pooobuuudkaaa!! Chcę się bawić! Nie jeść. BA-WIĆ! Mama nie wygląda na szczęśliwą, ale ulega mojemu urokowi. Grzechotanie w środku nocy jest najfajniejsze!
2.00 - Hoo-psiii.. Ho-psiii.. Ho-psii..
2.30 - Mamo, wstawaj, to ja! Nie, nie jestem głodny. Przecież jadłem o 18. Od podjadania w nocy rośnie ponoć pupa! Nie wiedziałaś? Płaczę. Boli mnie wszystko.. Tak mnie boli...
3.00 - Dostaję przeciwbólowego bonusa i zasypiam.
3.30 - No dobra, niech Ci będzie. Zjem coś skoro to Cię uszczęśliwia. Wypijam 20ml. Tylko pragnę zauważyć, że "słowa uczą, przykłady pociągają". Kiedy ostatnio jadłaś,hę? Przytul mnie i zapomnimy o sprawie.
4.00 - Zasypiam na mamy rączkach.
5.00 - O nie, tak się bawić nie będziemy! Wiem, że mnie odłożyłaś do łóżeczka. Wstawaj raz dwa!
5.30 - Pójdę na kolejny kompromis. Możesz mnie ululać w wózku.
6.00 - Budzi mnie pikanie pompy infuzyjnej.. No tak... Kolejny dzień świstaka czas zacząć.
PS. Mówiłem Wam, że mam cudowną siostrzyczkę?
Hania przyjechała z tatą na weekend by znów popatrzeć na mnie jedynie przez szybkę i zobaczyć się z mamą.
Słyszałem, że gdy byli w Pasażu Grunwaldzkim Hania podeszła do fontanny, wrzuciła pieniążek "na szczęście" i powiedziała:
- Żeby Wiktoruś był zdrowy.
Matka się rozpłakała. Na środku galerii handlowej! Dobrze, że mnie z nimi nie było, bo spaliłbym się ze wstydu za nią. Taka sytuacja.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Droga Agatko.Jestesmy z Toba.Wszystko bedzie okej.Całujemy mocno Ciebie i Wiktorka.NIznikowiE z Milosnej.
OdpowiedzUsuńWiktorku, dobry Bóg chyba nie mógł być wszędzie. I dlatego dał ci najukochańszą mamę.
OdpowiedzUsuńCiociu?Wujku? Wiecie co zrobiliście mi z mamą? Znów ma łzy w oczach.
UsuńPięknie napisane.. Zresztą tak jak poprzednie komentarze.
Gdy tylko nabiorę sił uderzam na stolicę i okolice. Muszę Was poznać!
My inteligentni się przyciągamy :-)
Kochana,jesteś silna, młoda ,dasz radę.Kiedyś popatrzysz na swoje dzieci i tylko łza w oku się zakręci jak o tym wspomnisz.Myśli odrzucisz i powiesz sobie dałam radę zwyciężyłam ,razem zwyciężyliśmy.
OdpowiedzUsuńMyślę o Was jestem przy Was całym sercem,modlę się o łaskę .Wierzę w zwycięstwo . Ciocia Iza
O matko! Matko Wiktorka:) dzielna kobieta z Ciebie! Ty Wiktorku tez dzielny jestes - bardzo, bardzo! Od kiedy wiemy o Twojej chorobie modlimy sie za Ciebie i Twoja rodzine - wszyscy potrzebujecie przeciez mnóstwo siły, zeby przez to przejść.
OdpowiedzUsuń