27 stycznia Po zwiększonej morfinie trochę udaje mi się przespać w nocy. Trochę to lepsze niż nic. Bez przeciwbólowego bonusa oczywiście też się nie obyło. Poranna morfologia, leki.. Nudy na pudy. Jeszcze słońce nie zdążyło wzejść, a już słyszę, że znów będę miał toczone płytki krwi. Nie przesadzacie? Przecież wczoraj wpakowaliście już we mnie 4 jednostki?! Jacyś przewrażliwieni wszyscy, ja nie wiem. Ponieważ chwilowo jestem na obczyźnie z mamą sam, to po płytki leci mi rodzic jakiegoś starszego dziecka z oddziału. Tutaj tak sobie pomagamy. Fajnie, co nie?
Rano przychodzi mnie badać ekipa w powiększonym składzie: prowadząca mnie od poniedziałku doktor F., doktor D., który mnie przyjmował pierwszego dnia na oddział i pani ordynator. Oho. Znów zacząłem wzbudzać większe zainteresowanie. Nie cieszy mnie to specjalnie, bo czuję, że to wróży kłopoty. Tak liczną wizytację zawdzięczam porannej morfologii. Crp wprawdzie spadło, ale martwi ich moja prokalcytonina. Cokolwiek to jest. Później mama mi na pewno "wygoogluje". Słyszę, że wynosi 14 i może to świadczyć o stanie zapalnym. Obecnie mam aplazję, czyli całkowity brak odporności, dlatego pewnie już coś złapałem. Eh..
Chwilę mnie męczą i jest werdykt. "Fachowa" ocena mojego stanu brzmi: "wygląda średnio, ale nie chorobowo". Pff.. Średnio, to chyba wy wyglądacie! No może z wyjątkiem doktor F. Gdybym był starszy, to może bym się nawet z nią umówił. Teraz na randkę pewnie poszłaby ze mną mama, a maminsynka robił z siebie nie będę! Na starcie byłbym spalony.
Mama informuje lekarzy, że zaczęło ją boleć gardło. Następna przewrażliwiona. Mamo, ja się pytam. Nie kaszlesz, nie kichasz, nie masz kataru, to po co siejesz zamęt? Dla bezpieczeństwa musi teraz chodzić w maseczce. Głupio, bo nie widzę jej uśmiechu. I na co Ci to było? Na co NAM to było?
Morfina znów zwiększona, więc już tak nie cierpię. Dzień przebiega stosunkowo spokojnie. Wieczorem zagląda do mnie pani ordynator. Rano mówiła, że znów możemy mieć "kryzys". Co wy lekarze wiecie? Jak widać całkiem nieźle się trzymam. Nie szukajcie mi na siłę chorób! Ciśnienie w końcu się unormowało, tylko tętno wciąż wysokie. Nie można przecież mieć wszystkiego.
Szybka kąpiel i do spania. Dobranoc!
28 stycznia
O północy budzę się, marudzę i znów zasypiam na pół godzinki. Chwilami gdy się przebudzam, to nie mam siły otwierać oczek, więc mruczę tylko, że mi źle. Mama próbuje mnie zabawić trochę, żebym się zmęczył i dłużej przysnął, ale usypia mnie nawet grzechotka..
Pani pielęgniarka mówi, że po morfinie mogę być taki nieobecny. Jaki nieobecny, ja wszystko słyszę! Niektóre dzieci mają nawet halucynacje po morfinie, a ja jestem za mały by o tym powiedzieć, więc mogą się tylko domyślać. A żebyście wiedziały, że Wam nie powiem co mi jest. Nafaszerowaliście mnie, to kombinujcie sami. Tylko pragnę zauważyć, że widok krasnoludków wprowadzałby mnie chyba w lepszy nastrój, co nie? Zasypiam więc na kilkanaście minut i znów się budzę. I tak w kółko.
Słysząc me jęczenie pielęgniarka pyta czy dać mi coś przeciwbólowego. Mama ma trochę opory. Na medycynie nie zna się zupełnie i zawsze ściągała na biologii (tak, wiem o tym!),ale w końcu cały czas jest ze mną i mnie obserwuje. Zauważyła, że "bonusy" usypiają mnie w najlepszym przypadku na godzinkę, a później znów to samo. Dodatkowo przez cały dzień mam później obniżoną temperaturę. Poza tym chyba jestem już wystarczająco przyćpany. Ileż można.
Idą na kompromis i dostaję na razie coś słabszego, żeby sprawdzić czy przeciwbólowy bonus mi pomoże. Otóż nie pomaga. Ta mama jednak taka głupia nie jest. Wy, kobiety nazywacie to "matczyną intuicją". Jak go zwał tak go zwał, ja dalej nie mogę zasnąć na dłużej niż 15 minut. Nadchodzi świt, a wraz z nim kolejna morfologia. Znów będą mi toczyć płytki krwi. Jestem największym importerem płytek. Może w przyszłości zostanę jednak handlowcem? Doświadczenie "w branży" jak się patrzy. Tym razem z pomocą w "transporcie" przychodzi mama Adasia. Dobrze, że tu tyle dobrych ludzi.. Nie chciałbym być sam. Nawet jeśli mama obróciłaby biegusiem w 10 minut..
Przychodzi doktor F. Znów zagląda mi do buzi,a przecież tak mnie boli. Zapomnij o tej randce. Już się nie lubimy. Słyszę, że dzisiaj moja jama ustna wygląda już niestety gorzej. Wręcz kiepsko. Mama będzie musiała mnie "wypędzlować" i wyczyścić tym śmiesznym, pomarańczowym lekarstwem z Niemiec. Z pomocą przychodzi pielęgniarka, by pokazać jak to zrobić i to ją zaczynam za to nienawidzić. Mamie się upiekło.
Przyjeżdża też ciocia by mama trochę odetchnęła. Że niby ja taki absorbujący?
Pani doktor zagląda mamie do gardła. Ups. Nie jest dobrze. Robią się naloty, więc wypisze jej antybiotyk, żeby infekcja nie przeszła w anginę. Mamo, to się w socjologii nazywa "samospełniające się proroctwo". Sama na siebie ściągnęłaś tą chorobę wymyślając wczoraj ból gardła. A nawet jeśli bolało trzeba było siedzieć cicho! I co teraz? A no to, że lepiej niby dla mnie, żeby ktoś inny został ze mną. Szybki telefon do taty i babci. Przyjadą najszybciej jak się da. Smutno mi, bo tym samym skróciłem Szymusiowi i Oli (i tak już krótkie) ferie u dziadków. Ale w życiu trzeba szukać pozytywów.
I wiecie co Wam powiem? Mam CUDOWNĄ rodzinę.. Rodziców, siostrzyczkę, dziadków, pradziadków, ciocie, wujków. Te przybrane ciocie i przybranych wujków też.. Wiem, że nigdy nie będę sam. Nigdy sama nie będzie Hania i wszyscy zrobią co w ich mocy, by odczuła naszą rozłąkę jak najmniej dotkliwie. A tutaj, w klinice, przekonałem się, że w niektórych rodzinach to nie takie oczywiste.. Ale o tym innym razem.
Zanim przyjadą posiłki dużo się dzieje. Najpierw robią mi EKG, później zjeżdżam na konsultację kardiologiczną. Nareszcie trochę rozrywki! Niby dwa piętra niżej, ale w końcu opuściłem te swoje cztery ściany. U kardiologa kolejka jak za komuny. (Słyszałem, że tak się mówi, ale co to ta "komuna"? Mamo, za mało mi czytasz fachowej literatury!) Doktor F. mówi, że muszę wejść poza kolejnością. Chyba się polubimy z powrotem.
W środku trochę schodzi. Prawa komora obciążona, obrzęknięte płuca, jakiś płyn w jakimś worku osierdziowym, coś tam nierówne. Nie znam się, ale poprzednie konsultacje kardiologiczne brzmiały optymistyczniej. No cóż. Jak mawiał klasyk "skończyło się rumakowanie".
Wychodzimy. Czyjaś mama ma pretensje do mojej prowadzącej za to moje wejście poza kolejnością. Ta kręci głową i mówi: "Niech się pani cieszy, że to nie pani dziecko.." Przecież wszyscy tutaj jedziemy na tym samym wózku. Jednego dnia ja się czuję trochę gorzej, drugiego ktoś inny.. Chyba nie wszyscy to rozumieją.
Wracam "na swoje". Muszę być podpięty z powrotem do kardiomonitora. Szlag mnie zaraz trafi. Już mało mam kabelków podłączonych? Miejcie litość. Dostaję jakąś kumulację lekarstw na siusianie, bo sam Furosemid już mi nie pomaga. Jakaś paranoja. Czy Was dorosłych też tak sprawdzają ile nasiusialiście?
Tata przywozi niezastąpioną babcię. Mama zdaje im relacje z ostatnich dni. Widzę, że oczy już jej się robią czerwone na myśl o rozstaniu. Mamuś, nie przeżywaj! Jestem w najlepszych możliwych rękach! Jeszcze Wam się nie chwaliłem, ale babcia oprócz tego, że jest super babcią, jest też pielęgniarką. Nie będzie musiała polegać tylko na swojej intuicji, bo ma do tego też ogromną wiedzę.
No idź już mamo.. Idź. Damy sobie świetnie radę!
29 stycznia
Babcia daje radę, mimo że nie pozwalam jej w nocy zmrużyć oka. Mimo kolejnych leków moje tętno wcale nie spada. Mimo znów zwiększonej morfiny wcale mniej nie cierpię. Babcia bierze sprawy w swoje ręce i gdy przychodzi w nocy do mnie lekarz każe im coś ze mną w końcu zrobić, bo moje serce tak długo nie pociągnie. "Co pani proponuje?" Babcia mówi, że może na intesywnej terapii by mnie ustabilizowali. Doktor nie ustosunkowuje się, ale przetrawia to i wraca po paru godzinach.
Pojadę na intensywną. Babciu, ufam Ci, że tak dla mnie najlepiej, ale trochę się cykam. Tu mi nie było wcale tak źle.. Już nie będę narzekał. Nie myślcie,że jestem tchórzem. Wiem, że na OITD może być ze mną tylko jedna osoba i to tylko od 10 do 20. Tylko to mnie martwi.
Babcia dzwoni do mamy, żeby przyjechała, bo wszelkie decyzje i tak należą do rodziców.
O rany. Nawet przez telefon wyczuwam jej przerażenie. Fakt, babcia z byle powodu nie dzwoniłaby do niej o 7 rano, więc pewnie na sam dźwięk telefonu o mało nie dostała zawału. Babcia ją uspokaja. Skutecznie. Wujek przywozi mamę i po jakichś dwudziestu minutach już jest przy mnie. Widzisz? Nie wyglądam wcale gorzej niż wczoraj. Wokół mnie kręci się ze trzech lekarzy. Doktor F., doktor D. i jakiś doktor z intensywnej. Analizują wspólnie co będzie dla mnie najlepsze. Na OITD nie ma aktualnie wolnej izolatki i będę musiał leżeć z chłopcem chorym na zapalenie płuc. Ja i moja aplazja. Mama robi wielkie oczy. Z drugiej strony gdyby mi się pogorszyło od razu będę pod najlepszą opieką. Tak źle i tak nie dobrze. Wszyscy uznają, że nabezpieczniej dla mnie będzie jeśli jednak tam pojadę. Muszą mnie ustabilizować. Lepiej na zimne dmuchać. Patrzcie ich. Zachowują się jakby to był ich pomysł! A to moja babcia. MOJA!
Jeszcze standardowe przetoczenie płytek krwi i w drogę. Jadę z mamą karetką na Skłodowską. Jak już wspominałem - lubię to. Trafiam na fajną ekipę, rozluźniają atmosferę i mama w końcu wyluzowuje. Niby od początku wiedziała, że nic takiego się nie dzieje, ale dopiero teraz przestała być spięta. A ja to czuję!!! Jadę na sygnale i o dziwo samochody ustępują miejsca, a piesi nie wchodzą w paradę. Tak, to też nie jest standard. Teraz to już mama trzyma kciuki, żeby nas nie odesłali z powrotem. Dzieci w takim "dobrym" stanie nie przyjmują na OITD. Mam chyba jakąś taryfę ulgową u Tego Na Górze. Przyjmują mnie na oddział, mimo że nie wymagam intubacji. Dalej słabo siusiam, więc mnie cewnikują, ale na Bujwida zrobiliby to samo. Uwierzcie, to nie jest przyjemne. Chłopczyk z zapaleniem płuc już w formie, więc wraca do swojego szpitala i zostaję sam. Wszystko zaczyna się układać. Tak miało być. Wiecie ile pielęgniarek wokół mnie się kręci? Na OWN-ie cieszyłem się z jednej na dwa pokoje, a tu jedna "na wyłączność" i ze dwie z doskoku. Dostaję machę, ale taką "wypasioną" i się wentyluję. U nas w klinice nie ma takiego sprzętu. Babcia mówi, że dzięki temu już wieczorem będę zupełnie inny człowiek. A co babcia mówi to święte. Pan doktor sugeruje, żeby mama i babcia udały się wypocząć, bo na razie jestem wymęczony i niedługo w końcu zasnę.
I tak ich nie poznaję, bo jestem wciąż przyćpany, więc lepiej, żeby naładowały akumulatory i wróciły jutro. Mają mamy numer telefonu, mama ma ich numer. Mama widzi też, że nie dzieje mi się krzywda, więc przystaje na ich propozycję. Na "pożegnanie" toczą mi krew, żebym szybciej wrócił do formy. Widzę kątem oka zdjęcia dzieci w antyramie podpisane "My już jesteśmy zdrowe". Uśmiecham się w duchu. Mała rzecz, a cieszy.
Do jutra mamusiu, do jutra babciu!
Poszły?
Droga wolna. Zdradzę Wam sekret. Słyszałem pogłoski, że moja mama taka niby dzielna i w ogóle. Dzielna może i jest, ale jest też jednocześnie najbardziej mazgajowatą mamą pod słońcem. Przy mnie stara się tego nie robić, ale widzę czasem, że skądś wraca i ma oczy jak panda. Płaczę, bo mi gorzej. Płacze, bo mi lepiej. Płacze, bo znów usłyszała o jakiejś "akcji" dla mnie.
Taki przykład:
Wczoraj tata wrócił do Grębotek, gdzie zostawił nasze auto i oto co zastał. Pod jego nieobecność ktoś "wkradł się" do środka, zostawiając mi górę pampersów, chusteczek nawilżanych, Oillatumy, Bebilony, Bepantheny i kopertę zatytułowaną "dla taty i Hani na dojazdy do mamy i Wiktorka".
Strasznie to miłe, ale żeby zaraz znowu płakać? CAŁA MAMA...
Dziękuję grębocickiemu "Mikołajowi/Mikołajom"..
(Jak można wywinąć taki numer i jeszcze się do niego nie przyznawać?)
Dziękuję organizatorom/uczestnikom zeszłotygodniowej akcji "pampersowej"..
I tym wpłacającym pieniążki na konto fundacji.
Nie otrzymuję informacji kim jesteście, dlatego również dziękuję tutaj.
Mógłbym tak dalej wymieniać, ale boję się, że kogoś pominę. Mam nadzieję,że wiecie jak bardzo jestem wdzięczny.. Tak bardzo chcecie mi pomóc, więc ja dla Was wyzdrowieję. Tylko dajcie mi trochę czasu!
Dziękuję za każdą kroplę krwi,
za każdą modlitwę w mojej intencji.
Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz