Od rana byłem trochę nie w humorze. Chemioterapia. Cokolwiek oznacza to słowo, wiem, że go nie lubię. Zawsze po niej czuję się gorzej. A mieli mnie tu niby leczyć! Heloł!
Koło południa przyjechały "posiłki" w postaci babci. Jupi, kolejne ręce do noszenia! Teraz, to ja będę żył jak król. Był też niezawodny dziadek, ale on jest przeziębiony i mógł na mnie tylko popatrzeć przez drzwi. Szkoda, zawsze byłoby nam raźniej. My, faceci, powinniśmy trzymać się razem.
W każdym razie, gdy tylko babcia zaczęła mnie nosić, uspokoiłem się. Wystarczyło, że mnie odłożyła, zaczynałem koncert i trafiałem z powrotem na ręce. Widzicie sami. Ja to jestem prawdziwy gość. Mam 4 miesiące i już wiem jak postępować z kobietami. Bez dwóch zdań. Później babcia skołował wózek i zaczęła się jazda. Takie rozrywki to ja lubię! Nawet, gdy spacer ogranicza się do szpitalnego korytarza.
Pod wieczór i bycie na rączkach przestało mnie "rajcować". Uspokajałem się jedynie w wózku, ale i to chwilowo. Ledwo zasnąłem, budziłem się znów. Wciskali mi butlę, ale NIE JESTEM GŁODNY! W końcu pielęgniarka usłyszała moje błagania i zaaplikowała co trzeba. Dzień jak co dzień. Witajcie w moim świecie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz