Wszystko co dobre szybko się kończy. Czas spędzony w domu był czasem bardzo szczęśliwym. Niestety BYŁ.
Czwartek. Humor mi dopisuje, ale troszeczkę mniej jem. Kto by się przejmował tym "troszeczkę"?
Piątek. Nastrój wciąż jak najbardziej przedni. W końcu jestem w domu! Apetyt znów mam troszkę gorszy, ale tylko troszkę!
Sobota. Dajcie mi spokój z tym jedzeniem. 50 ml na śniadanko to niby mało? Wciągam mleczko i jedziemy do Wrocławia. na chemię. Pierwsze koty za płoty. Morfologia całkiem niezła, więc dostają swoją działkę ARA-C i przeciwwymiotnie Zofran. W szpitalu spędzam około dwóch godzin. Wszystko idzie całkiem sprawnie. Na miejscu rodzice wciskają mi kolejne 20ml mleka. Dajcie żyć! Zjem jak wrócę do domu. Szpital mi się po prostu źle kojarzy, a wy zdziwieni dlaczego po 3 godzinach nie chcę jeść. Bo nie. Ot co. Wracamy do Głogowa. Ledwo przekroczymy próg domu już dostaję butlę. Zaczynam łapczywie jeść, ale już po chwili mam dość. Czyżby chemia znów zaczynała wypalać mnie od środka? 30 ml poszło. Lepszy rydz niż nic. Pomimo mojego dobrego nastroju, nastrój mamy zaczyna się pogarszać. Kupy kiedyś poprawiały jej humor, więc spinam się i robię kilka pod rząd. Chyba przesadziłem w drugą stronę, bo mama zaczyna mieć smutne oczy. Torba szpitalna była spakowana w razie "w" już od środy, ale teraz mama zaczyna dokładać kolejne rzeczy. Mam złe przeczucia. Jestem grzeczniutki i siedzę cicho jak mysz pod miotłą. O północy zasypiam grzecznie w swoim łóżeczku. Co z tego, że znów nie pociągnąłem więcej niż 20ml? Wyśpię się i będę jadł za dwoje.
Niedziela. 3 w nocy. Nowego czasu, więc pospałem dwie godziny. W ciągu dwóch godzin chyba porwali mnie kosmici i zrobili coś złego, bo oprócz braku apetytu brak mi teraz dobrego humoru. Robię kupę za kupą. Aż mnie normalnie pupa boli. Sam czuję po kościach, że takie ilości, to już małe przegięcie. Walczymy z mamą z przerwami do rana o każdy wypity mililitr, o każdą minutę snu. Mimo, że w szpitalu mam być na 12, rodzice decydują się wyjechać wcześniej. Mama pakuje już nawet laptopa, a oczy ma jeszcze smutniejsze niż wczoraj. To nie wróży nic dobrego. W klinice na szczęście dyżur ma dr Grazia. Grazia zna mnie chyba najlepiej ze wszystkich lekarzy tu pracujących i była przy mnie w kluczowych momentach. Chemię dostaję planowo, jednak już zupełnie poza planem dostaję kartę przyjęcia na oddział. Mama najzwyczajniej w świecie mnie sprzedała, a Grazia wie ile przeszedłem i woli dmuchać na zimne. Gdyby mama siedziała cicho, nikt by się nie zorientował, że ze mną coś nie tak. Wrócilibyśmy do domu i wszyscy byliby zadowoleni.
I Ty Brutusie przeciwko mnie?
Póki co pobierają mi krew i kupkę do badania. Wyniki z posiewu niestety najwcześniej we wtorek, więc już wiem, że szybciej nikt mnie stąd nie wypuści. Muszę brać się w garść. Na święta chcę być w domu. Taki mam plan. Mam nadzieje, że lekarze pomogą mi z realizacją. Problem w tym, że w kupkach zaczyna się pojawiać śladowa ilość krwi. Mamine oko nawet to wypatrzy. Temperatura 37,7. Jedyne zalecenie to uważana obserwacja. Dostaję też kroplówę. Nie wiem czy to zasługa kroplówki czy zupełny przypadek, ale w końcu znajduję siły by się uśmiechnąć. Może jednak mama, skarżąc się na mnie, nie chciała źle?
PS. Z dobrych wieści - moja narzeczona od wczoraj już jest z nami na świecie. Pośpieszyła się trochę dowiedziawszy się, że jestem już w domu. Tylko ja dałem plamę na całej linii. Zamiast się przywitać jak należy sam też wylądowałem w szpitalu. Mam nadzieję, że ładne kwiatki załatwią sprawę:)
Wiktorku nie martw się, jesteś pod opieką lekarzy i wszystko napewno będzie dobrze.Trzymaj się i bądz dzielny:-)
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci Wiktorku zdrówka i Świąt spędzonych w domku:) Jak na Zwycięzce przystało - wygrasz!:)
OdpowiedzUsuń