piątek, 29 kwietnia 2016

Pół smutku

Podzielić się radością, to już dwie radości. Podzielić się smutkiem, to już pół smutku..
Ciocia mi tak powiedziała, a ja jej wierzę.

Dziś chciałbym się z Wami podzielić moim smutkiem..

Ostatnimi czasy mój humor nie był najlepszy. Sterydy sprawiły, że byłem rozdrażniony i zły na cały świat. Takie rzeczy są jednak do przejścia, więc i tak się cieszyłem, że nic poważnego się nie dzieje. W środę byłem na konsultacjach przed radioterapią, bo wstępnie w połowie maja zaczynam naświetlania. Po południu odhaczyłem kolejną dawkę chemii i do poniedziałku laba. Żadnych chemii, żadnych antybiotyków. Miało być tak pięknie.
Czwartkowy poranek powitałem jednak gorączką. No i zaś antybiotyki. Szybko się pozbierałem i nawet dostałem zgodę na spacer. Pierwszy raz od przeszło tygodnia miałem tak dobry humor. Po południu wybraliśmy się z mamą na "Warsztaty kawowe dla rodziców". Jako że ma się ten urok osobisty, jako jedyne dziecko mogłem w nich uczestniczyć razem z mamą. Początkowo było super. Fajnie zmienić otoczenie i pooglądać inne niż zawsze gęby. W pewnym momencie źle się poczułem, więc zacząłem marudzić. A że marudziłem, to mama wzięła mnie na ręce. A że mnie wzięła na ręce, to zauważyła, że drżę. A że cały drżałem, ruszyliśmy w te pędy z powrotem na oddział..
Pierwsze podejrzenie- gorączka. Termometr jednak wskazał 36,6. Druga myśl - atak padaczki. Zanim przyszła pani doktor dostałem już relsed (lek podawany w przypadku ataku epi), jednak drżenia nie ustępowały.Tętno 200, saturacja koło 80, pojawiła się gorączka.. Przylecieli lekarze dyżurni. Wszystko działo się tak szybko.  Pomimo gorączki byłem cały chłodny, a skóra zrobiła się marmurkowa. Kolejne pobranie krwi, kolejne leki. Pomimo niskiej saturacji walczyłem jak lew i nie pozwalałem sobie założyć maseczki tlenowej. W myśl zasady: na złość mamie odmrożę sobie uszy. Usłyszałem, że to najprawdopodobniej rozwijająca się sepsa. Całe szczęście leżałem, bo nogi się pod mną ugięły. Tylko nie to. Jeden wstrząs septyczny w CV mi zupełnie wystarczy.. Wezwano anestezjologa, by ewentualnie przekazać mnie na intensywną terapię.. Musiałem szybko brać się w garść. Rychło w czas się udało. Gdy pojawiła się pani anestezjolog saturacja wynosiła 96,  tętno spadło do 190, a moje ciałko nabrało ciepła. Moje cztery litery uratowane. Zostałem na OWN-ie. Sytuacja najwyraźniej opanowana. Cieszyłem się i biłem brawo. Nie wiem tylko dlaczego mamie nadal nie było do śmiechu. Zamonitorowali mnie, podali krew i przespałem grzecznie noc. Obudziłem się dziś jak nowo narodzony, z uśmiechem od ucha od ucha. Tylko wyniki krwi są odwrotnie proporcjonalne do mojego nastawienia. Wskaźnik zapalny crp wynosi 475 (norma 10), posiew z krwi - dodatni ( to źle ), jeśli w posiewie wyjdzie jakaś bakteria z gatunku paskudniejszych lub mój stan się pogorszy, trzeba będzie wyciągnąć broviaca.. Anestezjolodzy woleliby tego uniknąć, ponieważ tyle wkłuć centralnych już za mną, że nie ma za bardzo gdzie mnie już kłuć..
Póki co czekam na jutrzejsze wyniki z posiewów, które powiedzą coś więcej.
W razie czego miejsce na intensywnej terapii mam "zarezerwowane".. Na pytanie czy to sepsa  usłyszałem "na to by wyglądało.."
No i masz babo placek...
 
Niech Wasza moc będzie ze mną!

czwartek, 21 kwietnia 2016

Cancer fighter


 Ta mina mówi sama za siebie:


Rozpocząłem kolejny cykl chemioterapii. Co za tym idzie -->> mój nastrój oraz apetyt mają tendencje spadkową. Mimo wszystko i tak jestem dzielny. Tak mówią na dzielni.


 Nie wiesz z kim zadarłaś, białaczko ty!




PS. Fajową koszulkę zawdzięczam fantastycznej fundacji Cancer Fighters , założonej przez Marka Kopyścia. Marek kiedyś tak jak ja walczył z nowotworem i swą walkę oczywiście wygrał. Dziś wraz ze swoją cudowną ekipą stara się jak najbardziej umilić nam życie tutaj.
Za 20 lat do tej ekipy dołączę:)! Wtedy będą już pewnie popularniejsi od WOŚPu!

PS2. Mój dobry ziomek - Jasiek miał dzisiaj przeszczep szpiku. Uwierzcie, sam przeszczep to pikuś, w porównaniu do tego co może się dziać z organizmem "po". Trzymajcie więc mocno kciuki, żeby się NIC nie działo!





czwartek, 14 kwietnia 2016

"Sanatorium"

Milczę, bo co tu pisać jak niewiele się dzieje. Nie mogę rozpocząć kolejnego cyklu, ponieważ pupa wciąż przypomina obraz nędzy i rozpaczy. Gdybym zaczął chemię, tak jak planowano w piątek, rana nigdy by się chyba nie zagoiła. Póki co szału nie ma, ale ranka powoli, baaardzoooo powooooli się zasklepia. Każda zmiana pampersa (a tym samym zamiana opatrunku) doprowadza mnie do szewskiej pasji. Dopóki nie dochodzi do zmiany pieluchy, humor mi dopisuje. Irytuje mnie tylko fakt, że siedzę w klinice tak zupełnie bez sensu. Jakieś tam antybiotyki, kilka kroplóweczek, a poza tym nuda. Prawie jak w sanatorium. Gdyby nie ta nieszczęsna pupa tydzień chemii byłby już za mną. Z braku ciekawszych zajęć udzielam się medialnie;)  Kto jest tu świeżutki,  moją historię w skrócie przeczytać może tutaj:
KLIK

wtorek, 5 kwietnia 2016

Jak się nie ma co się lubi..



...to się lubi co się ma.  Humor mi dopisuje jak ta lala. Prawie udało mi się wyprowadzić wszystkich w pole. Tak ich czarowałem, że w piątek chcieli mnie wypisać na tydzień do domu. Kiepskie wyniki sprawiły, że musiałem obejść się smakiem. I niestety, nie był to primaaprilisowy żart.
Poznałem jednak dalsze plany lekarzy co do mojej osoby i mam nadzieję, że nie będzie najgorzej. Przede mną jakieś 4 tygodnie chemii (z przerwami, oczywiście), 2 tygodnie naświetlań, megachemia i drugi przeszczep. Jeśli przebrnę to wszystko książkowo, transplantacja będzie w czerwcu. Ja? Książkowo? Ha ha ha. Mówią, jakby mnie nie znali.. Mam jednak cichą nadzieję, że do końca wakacji się uwinę i w końcu wrócę do domu. Szpik będzie od tego samego dawcy. A właściwie dawczyni. Helga (tak ją sobie roboczo nazywam;) ) oddała więcej szpiku niż potrzebowałem, więc resztę preparatu zamrożono "na czarną godzinę". I tak sobie wydedukowałem, że skoro szpik jest ten sam, a mój organizm już go zna, to może powikłania nie będą takie uciążliwe? Taki jakby autoprzeszczep... Niestety, moja dedukcja ma się nijak do rzeczywistości. W praktyce wcale tak nie jest. Oby nie było gorzej niż za pierwszym razem. Nie ma co się martwić na zapas.
Póki co zbieram siły przed kolejnym cyklem, i walczę z takimi i owymi powikłaniami po ostatniej chemii. Ogólnie nie mogę narzekać. Jak widać, pomimo kiepskich wyników, mam się całkiem nieźle.