wtorek, 5 kwietnia 2016

Jak się nie ma co się lubi..



...to się lubi co się ma.  Humor mi dopisuje jak ta lala. Prawie udało mi się wyprowadzić wszystkich w pole. Tak ich czarowałem, że w piątek chcieli mnie wypisać na tydzień do domu. Kiepskie wyniki sprawiły, że musiałem obejść się smakiem. I niestety, nie był to primaaprilisowy żart.
Poznałem jednak dalsze plany lekarzy co do mojej osoby i mam nadzieję, że nie będzie najgorzej. Przede mną jakieś 4 tygodnie chemii (z przerwami, oczywiście), 2 tygodnie naświetlań, megachemia i drugi przeszczep. Jeśli przebrnę to wszystko książkowo, transplantacja będzie w czerwcu. Ja? Książkowo? Ha ha ha. Mówią, jakby mnie nie znali.. Mam jednak cichą nadzieję, że do końca wakacji się uwinę i w końcu wrócę do domu. Szpik będzie od tego samego dawcy. A właściwie dawczyni. Helga (tak ją sobie roboczo nazywam;) ) oddała więcej szpiku niż potrzebowałem, więc resztę preparatu zamrożono "na czarną godzinę". I tak sobie wydedukowałem, że skoro szpik jest ten sam, a mój organizm już go zna, to może powikłania nie będą takie uciążliwe? Taki jakby autoprzeszczep... Niestety, moja dedukcja ma się nijak do rzeczywistości. W praktyce wcale tak nie jest. Oby nie było gorzej niż za pierwszym razem. Nie ma co się martwić na zapas.
Póki co zbieram siły przed kolejnym cyklem, i walczę z takimi i owymi powikłaniami po ostatniej chemii. Ogólnie nie mogę narzekać. Jak widać, pomimo kiepskich wyników, mam się całkiem nieźle.


2 komentarze:

  1. Wiktorku wyglądasz ślicznie:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Będzie dobrze niedługo będziesz zdrowy wiec nie masz czym się martwić. Przeszłes juz tyle to i dalej dasz radę trzymam kciuki za ciebie jesteś dzielnym chłopcem

    OdpowiedzUsuń