czwartek, 8 stycznia 2015

11-12 doba leczenia

7 stycznia
Coraz gorzej znoszę chemię.. Od rana marudzę i nie chcę jeść.. Po 6 godzinach w końcu znajduje siły by coś "wrzucić na ruszt" i od razu trochę lepiej się czuję. Niestety nie na długo.
Przychodzi pani doktor. Doszły ją słuchy, że cierpię. Niestety. W moim przypadku nie możemy mieć przerw w chemioterapii. Białaczkę niemowlęcą bardzo trudno się leczy i chemia, to moja jedyna szansa na powrót do zdrowia. Poza tym prosi by w piątek przyjechał tata z Hanią. Pobiorą wszystkim krew, żeby sprawdzić naszą "zgodność". Niby od początku wiedzieliśmy, że tak będzie, ale mama znów się rozkleja. A była już taka dzielna!
Mi też jest nie najlepiej. Marudzę pod nosem. Ulgę przynosi mi dopiero spacerek po korytarzu. To co się dzieje dookoła odwraca trochę moją uwagę od bólu. Chodzimy więc sobie z babcią i trzaskamy kilometry. Mama w tym czasie, by oderwać myśli idzie nas zapisać jako podopiecznych fundacji.
...
Spacerujemy i spacerujemy. Jednak wszystko co dobre szybko się kończy. Podpinają mnie z powrotem do pompy, co tylko potęguje mój niepokój. Robię się coraz bardziej marudny. Płaczę i płaczę.. Co chwilkę przysnę, to znów się budzę.. Tak mi źle... Nie działają grzechotki ani głupie miny babci i mamy.. Wiem, że robicie co możecie, ale to nie pomaga.Dostaję przeciwbólowo Tramal. Później Paracetamol. Nic nie pomaga..
Płaczę, więc próbują mnie nakarmić, a ja znów tracę apetyt. Wszystko mnie boli,a wy mi każecie jeść! Ja nie chcę jeść! Nie chcę, nie chcę, nie chcę! Nie dość, że mi źle to jeszcze mnie ważą. Straciłem pół kilograma. Wielkie mi co. Marudzę i jęczę. Na rączkach trochę mi lepiej. Widzę smutną twarz mamy.. Mamusiu, kochasz mnie jeszcze, prawda? Powiedz, że mnie kochasz! Płaczę. Mamusiu, ja nie robię tego specjalnie.. Ja naprawdę cierpię..
Mama i babcia zmieniają się w nocy, żeby każda trochę pospała. Kochają mnie. Nie mam wątpliwości. Kto by miał siłę mnie tyle nosić? No kto? Znowu dostaję Tramal. Tym razem udaje mi się godzinkę przespać w łóżeczku. Do rana moje cierpienie koją tylko rączki i bujanie w wózku.

8 stycznia
Od 18 nic nie jadłem, więc co jakiś czas mama i/lub babcia próbują mi wcisnąć butelkę. Bez powodzenia. Jak mam jeść? Przecież mnie wszystko boli!
Podczas obchodu pani doktor mówi, że niedobrze, bo próby wątrobowe mi lecą. W niedzielę będę miał kolejną punkcję. Mama pyta czy wiadomo już czy konieczny będzie przeszczep szpiku. Okaże się na dniach. Jeśli siostrzyczka będzie zgodna to przeszczep rodzinny jak najbardziej wskazany. Eh.. Pani doktor zastanawia się nad zmianą leków. Jeśli dalej będę tak cierpiał to dostanę morfinę.
Ważna będzie ponoć 15 doba leczenia. Okaże się czy obecne leczenie przynosi rezultaty.
...
Spacerujemy po korytarzu, ale mój nastrój wcale nie jest lepszy. Już nawet to mi nie pomaga. Dowiadujemy się, że przenoszą nas na Oddział Wzmożonego Nadzoru. Mama i babcia robią się blade w sekundzie. Pielęgniarki uspokajają, że idę tam tylko dlatego, by mieć pojedynczą salę i święty spokój. Widzę po minach moich kochanych kobiet, że niespecjalnie ich to uspokaja. Dopiero te same słowa z ust lekarki prowadzącej ich uspokajają. Dodatkowo zmienią mi trochę leki i znieczulenie będę miał we wlewie ciągłym,a nie jak dotychczas 6 razy dziennie.
Mama dziecka, na którego miejsce idziemy zabija nas wzrokiem. Przecież nikt nie przyjechał tu z własnego wyboru. Czy ona nie słyszy jak ja płaczę?
..
Trafiamy na nową salę. Już wiemy dlaczego ta pani tak na nas patrzyła. W porównaniu do warunków jakie panują na oddziale, tu jest normalnie Ameryka. Też bym nie chciał tam wracać. Spora sala, świeże powietrze. Cisza i spokój. Nie wiem czy to zasługa nowych leków, spokojnego miejsca, dożywiania pozajelitowego czy wszystko razem, ale w końcu się trochę wyciszam.
O 18 mama podejmuje próbę karmienia mnie łyżeczką. Z początku nie podoba mi się to za specjalnie, ale po chwili zaczynam współpracować. Mama daje mi butelkę i powoli zaczynam ją sobie ciągnąć. I wiecie co jest najlepsze? Człowiek sobie spokojnie je, a  te dwie durne baby cieszą się i płaczą! Też mi powód do płakania. Całe życie z wariatami. No ale nie powiem. Po 24 godzinach o suchym pysku tez mi się robi lepiej. Momentalnie powracają nam wszystkim humory. To były ciężkie dwa dni. Teraz już na pewno będzie lepiej.

PS. Zdradzę Wam coś w sekrecie,tylko csiiii...  Obiło mi się o uszy, że cel uświęca środki, dlatego postanowiłem działać. Ostatnio trochę symulowałem. Po prostu chciałem sobie wywalczyć salę de luxe. Ktoś musiał. I to właśnie cała tajemnica mojego ciągłego płaczu. Tylko nie mówcie mamie, bo mi włosy z głowy powyrywa! A nie ukrywam, chciałbym się jeszcze trochę nimi nacieszyć zanim mi same wypadną :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz