poniedziałek, 16 marca 2015

Wczasy pod gruszą

O 2.30 jestem "na nogach". Dzień myli mi się z nocą. Wciąż nie mogę się odnaleźć w nowej/starej rzeczywistości. Boli mnie wszystko i popłakuję. Tramal już nie jest tak fajny jak Metadon. Są jednak też plusy odstawienia tego drugiego. Jestem coraz bardziej kumaty i oprócz bólu odczuwam też radość. Cieszę się pełną gębą, gdy mama całuje moje stopy. Królewicz jest tylko jeden!
Około godziny czwartej obydwoje ucinamy sobie drzemkę.  Mija godzinka, a moje akumulatory już naładowane. Sorry mama, taki mamy klimat.
Przychodzi dr Dobek i mówi, że wracamy do leczenia. Chemia? Już? Tak szybko? Dajcie żyć!  Mama, to jednak mama. Rozumie mnie bez słów. Pyta czy nie można dać mi jeszcze kilku dni na dojście do siebie i żeby rączka się podgoiła. Chyba mi wybaczyła zarwaną noc. Bez problemu udaje się wytargować jeszcze dwa dni "urlopu".  W środę kolejna punkcja, sprawdzająca czy szpik wciąż czysty. Mam dwa dni żeby żyć pełnią życia. Muszę je wykorzystać na maksa.
Na dobry początek dnia przychodzi moja ukochana pani chirurg. Należy do niewielkiego grona osób, na których widok tak po prostu się uśmiecham. W trakcie zmiany opatrunku wykorzystuję chwilę nieuwagi i próbuję swoich sił. Mamy to! Zginam rączkę! Uff. Już się bałem jak ja kiedyś  założę pierścionek zaręczynowy swojej  (jeszcze nienarodzonej) narzeczonej Zuzi. [ Czekam na Ciebie maleńka! ] 
Z jedzeniem też powoli robię postępy. Doszedłem do zawrotnej ilości 90ml. To co zjem już nie ląduje na mamie/podłodze/łóżeczku, tylko pozostaje tam gdzie trzeba - w brzuszku. Wiem, że moi rówieśnicy pewnie potrafią wciągnąć dwa razy tyle bez mrugnięcia okiem, ale dla mnie to nie lada wyczyn. W nagrodę pan doktor zgadza się na stopniowe rozszerzanie mojej diety. Dostaję kilka łyżeczek jabłuszka. Pierwszy raz w życiu! Mówię Wam - niebo w gębie! W końcu ileż czasu można jeść to samo? Wszyscy myśleli, że mi się ulewa, a ja po prostu (za przeproszeniem) rzygałem już tym mlekiem. Mam ochotę na więcej, ale mama dawkuje mi przyjemności. Na osłodę zabiera mnie na spacer. Mój wózek zaniemógł, ale żal nie skorzystać ze słoneczka. Mama "adaptuje" więc bujwidowską spacerówkę i ruszamy. Wczasowanie na hematologii, w przeciwieństwie do leczenia, jest całkiem znośne. Mam pomysł. Ucieknijmy stąd mamo..? Tym razem czytanie w moich myślach jej nie wychodzi. Bo przecież mama mnie kocha i gdyby wiedziała, że marzę o powrocie do domku, to by mnie tam zabrała, prawda? Chyba będę musiał w ekspresowym tempie nauczyć się mówić, inaczej czarno to widzę.
A jutro wielki dzień. Przyjeżdża moja siostrzyczka. Nie widziałem jej półtorej miesiąca. Już nie mogę się doczekać!

3 komentarze:

  1. Ale fajnie że u Ciebie takie nowinki :-)Trzymam kciuki żeby było tak dalej.Pomalutku,pomalutku ale do przodu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Rycerzu Mój Rycerzu jak się cieszę z tego co czytam, oczywiście popłakując co chwila, wracaj do zdrowia i nabieraj sił! Bo w oddali słychać już dzwony weselne ��

    OdpowiedzUsuń
  3. Oh ile na Ciebie czeka narzeczonych Rycerzyku to sobie nie wyobrażasz �� trzymaj się cieplutko i oby jak najwięcej pozytywnych wiadomości ��

    OdpowiedzUsuń