czwartek, 26 listopada 2015

Mission impossible

Pomimo sugestii, by obudzić mnie nawet o 5 rano i przetrzymać do godziny 15. 30, dostaję taryfę ulgową już na starcie. Mama wychodzi z założenia, że nie jestem statystycznym roczniakiem, biorę całe mnóstwo lekarstw, które mnie osłabiają i zdecydowanie szybciej się męczę. Śpię więc ile chcę. Wstaję koło 7.30 i dopiero od teraz obowiązuje mnie zakaz zasypiania. Pfff.. Wielkie mi co.
Mija jedna godzinka, druga.. Rehabilitacje.. Jest raptem dziesiąta, a ja już chcę spać! Oni chyba na głowę upadli! Zwariowali zupełnie! To się NIE UDA! Mama, zupełnie nie wie co robić. Niemalże słyszę jej myśli. Pozwolić się przespać czy nie pozwolić? Zgoda na drzemkę będzie wynikiem mojej słabości czy czystej logiki?  Chyba lepiej, żeby przespał się teraz, niż miałby zasnąć tuż przed badaniem? Czas ucieka, a ja coraz bardziej wściekły. Nie wiem czy to zasługa matczynej intuicji czy też zwyczajna litość, ale dostaję przyzwolenie na dziesięciominutową drzemkę. Normalnie szaleństwo. Niby głupie 10 minut, a człowiek od razu inaczej funkcjonuje. Mama nawet zaczyna mieć wątpliwości czy aby na pewno dobrze zrobiła. Mamo, uwierz w siebie! Kto mnie zna lepiej niż Ty? Koło godziny 13.30 rozwiewam jej wątpliwości. Wystarczy mnie zostawić na chwilę samego,a już mruczę sobie kołysankę. W związku w powyższym świętego spokoju już nie mam. Koło 14 przyjeżdża tata i ruszamy do Nowej Soli. Robi się błogo i przyjemnie, a mama wciąż coś do mnie nawija, zaczepia i gilgocze. Litości. Jeszcze nie wyjechaliśmy z Głogowa, a mam jej powyżej uszu! Parę kilometrów dalej już tylko się drę. TO SIĘ NIE UDA!! Nawet nie zdążę zasnąć, a już zostaję wybudzony. Płaczę ile sił, z nadzieją, że tata nie będzie mógł się skupić na drodze i chociaż on weźmie moją stronę. Nic z tego. Jestem u kresu wytrzymałości. Wyobraźcie sobie, że oczy Wam się same zamykają, auto przyjemnie kołysze do snu, a ktoś za skarby świata nie pozwala Wam zasnąć! Dajcie żyć! Gdy mój wzrok zabijał..  To chyba najdłuższe 50 kilometrów w moim życiu.. (Jak jechałem zaintubowany na oitd, to dłużyło się mamie, mnie tam było wszystko jedno. Przyp. red. ) Dojeżdżamy przed czasem, a gabinet zamknięty na cztery spusty. Telefonu nikt nie odbiera. No to klops. Mroźne powietrze całe szczęście mnie wybudza. Wybudza mnie na tyle skutecznie, że gdy przychodzi czas badania ani myślę spać. Zakładają mi na głowę jakąś plątaninę światłowodów i elektrod, blokują ręce, żebym sobie nic nie wyrwał, dają butlę z mlekiem i każą spać na zawołanie. Dobry żart! TO SIĘ NIE UDA! Wyglądam jak kosmita. I jeszcze muszę spać na rękach u mamy, gdzie ja najbardziej lubię spać w łóżeczku, jak człowiek.. Z rąk trafiam na kozetkę, ale wiercę się jeszcze bardziej i odczepiają się elektrody (nazewnictwo własne, bo fachowego nie znam;) ) Wracam na ręce i dalej się drę.. W końcu przytulam się do swojego ulubionego kocunia i...ZASYPIAM! Eureka. Moja mądra głowa jednak trochę waży. Domyślam się, że z każdą minutą więcej. Całe szczęście tata rozumie mamę bez słów. Już po chwili przytrzymuje rękę mamy, żeby było jej lżej. Śmiesznie to musi wyglądać. Badanie trwa około 30-40minut. UDAŁO SIĘ! Jestem wykończony. I szczęśliwy. Nareszcie po wszystkim. Za kilka dni zapis trafi do pana doktora i będziemy wszystko wiedzieć. Najgorsze już za mną. Nareszcie mogę spokojnie cieszyć się pobytem w domu.
Mission completed.

Uffff...........

3 komentarze:

  1. Dzielny z Ciebie chłopak ,dałeś radę:) Z Twojej mamy też zuch dziewczyna,dała radę :)
    Teraz czekamy na wyniki,muszą być najlepsze w końcu trafili na mistrza :)
    Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. Super zuchu,że po tylu perypetiach misja powiodła się.A zresztą komu jak kpmu ale Tobie musiało się udać:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wyniki okażą się dobre a dolegliwości z przed kilku dni odejdą w zapomnienie. Tak trzeba sobie powtarzać.

    OdpowiedzUsuń