poniedziałek, 30 listopada 2015

Walizka

Stoi sobie w kącie i udaje, że jej nie ma. My też udajemy, że jej nie zauważamy. Nasza nieodłączna towarzyszka niedoli. Nasz przypominacz o tym, że w każdej chwili nasza sielanka może zostać przerwana. Duża. Granatowa. Zawsze spakowana. Walizka.
I chociaż do 4-ego grudnia miałem się już nie ruszać na krok z Głogowa, w sobotę walizka znów niespodziewanie poszła w ruch. Browiak, mój nieodłączny przyjaciel nr2, musi być raz w tygodniu przepłukany. Mieliśmy to załatwić na miejscu. Miało być szybko, łatwo i przyjemnie. Problem w tym, że browiak się zatkał. I klops. Cóż było robić. Ja, mama, tata, browiak i walizka ruszyliśmy z misją ratunkową do Wrocławia.  Nie wątpiłem od początku, że w klinice sobie z problemem poradzą, ale miałem ochotę usiąść i płakać. Kolejny, zupełnie niepotrzebnie, zmarnowany dzień.. Mazgaj jednak nie jestem. Nie płakałem wcale i byłem bardzo dzielny. Chociaż chwilami miałem ochotę wyjść z siebie i stanąć obok. Byłem samiusieńki na oddziale dziennym. Pani pielęgniarka była wolna. Niestety, żeby przepłukać browiaka pielęgniarka musi mieć zlecenie od lekarza. A żeby lekarz przyszedł, muszę być przyjęty na oddział. A żeby być przyjętym na oddział, tata musiał gonić zarejestrować mnie na SORze . A w wieczory i weekendy SOR jest wspólny dla naszego Przylądka Nadziei i całej ogromnej kliniki. Kto mądry to wymyślił? Czekałbym tak pewnie do wieczora, ale akurat zupełnie przypadkiem nawinął się informatyk. Powiedzieliśmy z panią pielęgniarką, jak sytuacja wygląda, a pan informatyk najzwyczajniej w świecie nadał jej uprawnienia by mogła mnie zarejstrować. I tak ominęliśmy chore procedury. W międzyczasie pojawiła się doktor dyżurna, dała stosowne zlecenie i mogliśmy w końcu przystąpić do dzieła. Pani pielęgniarka uwinęła się raz dwa.. A ja znów musiałem czekać. Tym razem na wypis do domu. I kolejne kilkadziesiąt minut zleciało.. Spędziłem tam 4 godziny, gdzie akcja "ratujmy browiaka" trwała może 5-10 minut! A co by było gdyby takich Wiktorów przyjechało pięciu? Mam nadzieję, że ktoś pójdzie po rozum do głowy i jakoś uproszczą te wszystkie procedury. Personel zamiast poświęcać czas pacjentowi wypełnia jakieś bezsensowne rubryczki. Mimo tego, że w nowej klinice jest ładnie, czysto i schludnie, to Przylądek Nadziei dał mi się poznać jako Przylądek Beznadziei. Pozostaje mi wierzyć, że do piątku sytuacja w klinice się unormuje:)

Poza tym czuję się dobrze i jestem grzeczny. Już nic więcej nie wywinę. Naprawdę.
Śpieszno mi było nową klinikę zobaczyć.. Po prostu.

2 komentarze:

  1. O rety ale słodziak z Ciebie i jak pięknie siedzisz:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Śliczny chłopczyk :) wycalowalabym Cie jak bym Cie spotkała:)) Kochany

    OdpowiedzUsuń