środa, 27 maja 2015

Mam dawcę!

Mija dzień za dniem. Nadżerki zagojone, apetyt rewelacja, a cyklu wraz nie mogę rozpocząć. Mam za mało płytek krwi. Tkwię więc w klinice i próbuję jakoś sobie te płytki wyczarować, by jak najszybciej wrócić do domu. Póki co, słabo mi to czarowanie idzie. Już szósty dzień obsuwy.
O tyle samo przesuwa się też termin przeszczepu. Na tą chwilę termin ten przypada na pierwszy tydzień lipca. Burzę tym samym trochę plany logistyczne lekarzy, związane z transportem szpiku. Głupio trochę.. Ale ja naprawdę robię co mogę.. Mój dawca wakacji również nie może sobie zaplanować. Jestem ciekawy czy to kobieta czy mężczyzna. W jakim jest wieku. Czym się zajmuje. Czy ma rodzinę. Czy zdaje sobie sprawę jak bardzo jestem wdzięczny.. Ciekawe jakie cechy po nim/po niej odziedziczę? Wiem na razie tylko tyle, że pochodzi z Niemiec i ma szansę uratować mi życie. Na samą myśl, że kiedyś powiem mu/jej danke schon już mam ciary..
Do przeszczepu jednak jeszcze z półtorej miesiąca,gdzie może zdarzyć się wszystko. Wracam więc na ziemię. Wrocławską ziemię. Żeby czas spędzany teraz w klinice nie był czasem straconym, jadę na przedprzeszczepową konsultację kardiologiczną. Aż dziw bierze wszystkich, że po tym wszystkim co przeszedłem moje serduszko jest w dobrym stanie. Konsultacja idzie gładko, gdyż pacjenci hematologiczni przyjmowani są poza kolejnością. Pozostaje zadzwonić po karetkę transportową i heja na Bujwida. W praktyce okazuje się to trudniejsze niż się spodziewałem. Po 40 minutach udaje się mamie dodzwonić. Uff.. Bo zaczynałem się niecierpliwić. Mija jeden kwadrans, drugi, trzeci, a karetki jak nie było tak nie ma. Ja, pacjent, dla którego skupiska ludzi są zagrożeniem, muszę czekać w rejestracji już ponad półtorej godziny. Mama próbuje znów się dodzwonić do dyspozytorni z pytaniem "gdzie ta karetka?", ale bez skutku. Podjeżdża karetka z innym dzieciątkiem z hematologii, ale mówią, że nie mogą nas zabrać. Postanawiam wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczynam się drzeć ile pary w płucach. Nie mija nawet 5 minut, a wzbudzam powszechne zainteresowanie, zarówno ze strony personelu szpitala jak i innych pacjentów. Ma się ten dar. W końcu jakiś uprzejmy pan, zdegustowany naszą służbą zdrowisa, oferuje podwózkę. Po dwóch godzinach oczekiwania - biorę w ciemno. Już nawet moja pani doktor z kliniki dzwoni czy nic się nie stało, że tak długo nie wracamy. Trzeba mieć zdrowie żeby chorować. O anielskiej cierpliwości nie wspominając. Dzięki zwykłej ludzkiej życzliwości jestem z powrotem w klinice. Nareszcie "u siebie". Od razu humor mi wraca. Płytki podskoczyły i MOŻE jutro rozpocznę cykl.
Pomimo nieprzyjemności związanych z transportem, dzień zaliczam do udanych.  Serduszko zdrowe, płytki rosną, a kolejny człowiek udowodnił, że świat nie jest zły.

1 komentarz:

  1. Czyli dzielny chłopczyku małymi kroczkami idziesz do przodu:-)Jesteś cudowny życzę Wam powodzenia:-)

    OdpowiedzUsuń