piątek, 8 maja 2015

Zabawę czas zacząć

Lecę z koksem od samego rana. Standardowo do biopsji szpiku muszę być na czczo. Mimo to jestem dzielny niesłychanie i nie okazuję swego niezadowolenia. Oprócz standardowej punkcji szpiku, teraz wykonywane będzie MRD. Jest to badanie minimalnej choroby resztkowej, czyli sprawdzanie jak dużo komórek białaczkowych przetrwało dotychczasową chemię. Mam nadzieję, że ani pół. Od tego zależy m.in. kiedy będę miał przeszczep szpiku i czy będę musiał przed tym dostać jakieś dodatkowe chemie. Na wyniki trochę poczekam, bo szpik musi jechać specjalnie do Zabrza, gdzie zbadają go wzdłuż i wszerz. Na podstawie choroby resztkowej określa się też tzw. prognozy.
Czynników ryzyka w białaczce jest kilka. Na dzień dobry przypadły mi trzy z siedmiu. Wiek poniżej roku, wysoka leukocytoza (u mnie 730tys leukocytów przy normie 20tys  - przyp. red. :) ) i jakieś tam zmiany cytogenetyczne. Wierzę, że chociaż MRD wyjdzie tak jak trzeba. Co nie zmienia faktu, że prognozami się nie przejmuję akurat wcale. Nawet jeśli by mi dawali 1% szansy, to ja tym jednym procentem będę. Tyle wiem.
Wracając do relacji z dzisiejszego dnia. Zaraz po punkcji zostaje mi podłączona chemia i płukanka. Metotreksat będzie tak sobie leciał do jutra, a płukać z tego świństwa muszę się do poniedziałku. Jeśli nic nie wywinę, znów wrócę na kilka dni do domu, by dojść do siebie. I zapewniam wszem i wobec, że tak właśnie będzie. Żadnych niemiłych niespodzianek!
Póki co mama dostaje jakieś śmieszne kolorowe paseczki i musi sprawdzać odczyn moich siuśków. Mówię wam, widok pierwsza klasa. Początkowo plan jest taki, że paseczek ląduje w pampersie, ja na niego siusiam i mamy wynik. Dobre sobie. Snajperem nie jestem. Pielęgniarka  sugeruje, żeby ten paseczek przyłożyć do pieluszki. Mama przykłada, ale bez rezultatu. Co jak co trzeba przyznać, że Pampersy są faktycznie nieprzemakalne. Rozrywa więc pieluszkę i próbuje te moje siuśki wycisnąć. Ubaw mam po pachy. Tego jeszcze w kinie nie grali. Naćpany wciąż jestem morfiną po punkcji, więc czasem w trakcie tego spektaklu jeszcze sobie przysnę. Cała zabawa kończy się przyklejeniem woreczka na mocz. Paseczek blednie, co oznacza,że się trochę zakwasiłem. Dostaję jakieś lekarstwa i od tego czasu ph już w normie, co wcale nie oznacza końca przygody z paseczkami. Każde siusiu musi być sprawdzone i oczywiście zważone. Nie wierzą mi na słowo. Istny dom wariatów. Siusiam za mało, więc przychodzi czas na Furosemid. Jak za starych, "dobrych" czasów. Jeszcze tylko chemia w tabletkach na dobranoc i mogę odhaczyć kolejny dzień leczenia.
Na pewno jestem już o niebo zdrowszy.

3 komentarze:

  1. Troche zajęcia miała Twoja mama z tymi Twoimi sikami ha ha:-)Trzymaj się chłopaku i bądz dzielny:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Chwytaj dzień,chwytaj życie z całych sił i trzymaj mocno ,nie wypuść !! Kolejne trudne dni przed Wami ,przed Tobą Maluszku,dasz radę Wiktorku Zwycięzco!Ciocia Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Wszystko musi być dobrze!!!!!!!!!!!!!!!!!nie ma innej opcji!!dużo zdróweczka dla Ciebie maluszku !!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń