wtorek, 24 maja 2016

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...

W dzisiejszym wydaniu zapraszam Was na odcinek pt. "Radioterapia". Odcinek dla ciekawskich.

5.30-6.00 - Pobudka. Pobieranie krwi. Warunkiem naświetlań jest dobra morfologia. Albo przynajmniej przyzwoita. Gdy pani pielęgniarka kończy czynić swą powinność, ja przewracam się na drugi bok i dalej śpię.
7.00-7.15 - Pobudka nr 2. Zwana też pobudką ostateczną. Poranna toaleta i przebieranko.
7.30-8.00 - Przyjazd karetki transportowej, która zawozi mnie do szpitala na Hirszfelda.
8.00-8.30 - Czas wolny w sali dziecka. Drzemię/Bawię się inszymi zabawkami/Tulę się do mamy/Drzemię
8.30-9.00 - Wielki finał.
Ja, mama i moje łóżeczko przenosimy się do pomieszczenia, w której wykonuje się naświetlania.
Ściągam portki i czekam na dalsze rozkazy. Dostaję dożylnie lek usypiający. Pani pielęgniarka kładzie mnie na jakiejś desce i wraz z dwoma innym układają mnie do naświetlań. Najczęściej pierwsza dawka usypiaczy jest za mała i dostaję jeszcze bonusa. Albo dwa bonusy. Panie związują mi rączki i nóżki. Ponieważ jestem mały i moja skórka jest delikatna, moje klejnoty (bo to właśnie jąderko jest naświetlane) przykrywane są dodatkowo bolusem. Taką jakby gumą/sztuczną skórą, żebym otrzymał odpowiednią dawkę promieniowania. Na brzuszku mam namalowane mazakiem jakieś śmieszne krzyżyki. Ba, mam nawet tatuaż! Prawdziwy! Taka tyci tyci tyci kropeczka. Ale jest! Wszystko po to, by prawidłowo ustawić aparat do naświetlań. Gdy już zasnę, a moje ułożenie jest prawidłowe, wszyscy oddalają się do "centrum dowodzenia". Ja zostaję sam na placu boju. 3 monitory przesyłają obraz na żywo z sali, w której jestem. Z trzech równych perspektyw. Tak żeby każdy mógł "ochać" i "achać" jaki jestem słodki jak śpię. Kolejny monitor, to zwykły monitor kardiologiczny, który pokazuje moje tętno i saturację. Dwa ostatnie monitory służą stricte do operowania tą kosmiczną machiną. Aparat, pod którym leżę się obraca, a na jednym z wyświetlaczy pojawia się moje prześwietlenie. Trzeba je jakby nałożyć na zdjęcie zrobione tomografem dwa tygodnie wcześniej (podczas planowania radioterapii) i mamy właściwe ułożenie aparatu do naświetlań.  Gdy wszystko gra i tańczy, pani techniczka klika magiczny guziczek i rozpoczyna się naświetlanie.

Pipipiipipipipiipipipipiipipipippipipipipipiipipipipipipipipipipiiipipipipiii.
I po wszystkim.

Wrota otwierają się i wszyscy znów są przy mnie. Następuje przebudzenie mocy. Moich mocy. Wracam z powrotem do sali dziecięcej, by dojść do siebie po znieczuleniu ogólnym. Tam jestem monitorowany (dosłownie i w przenośni) przez mamę, anestezjologa i pielęgniarkę anestezjologiczną. Po jakiejś godzince przyjeżdża karetka i wracam do Przylądka.
O. I tyle. Tyle zamieszania o kilka dziesiątek sekund naświetlania.
10.30-11.00 - Wracam do swojej dziupli i do końca dnia mogę robić, co tylko zechcę. Oczywiście z uwzględnieniem, rehabilitacji, ćwiczeń z panią neurologopedką, pomiarem parametrów i wciskaniem na siłę jedzenia. Od niedzieli mam odstawione żywienie pozajelitowe, więc muszę jeść. Chcę czy nie chcę. Aktualnie moje wybredne kubki smakowe akceptują wyłącznie lekarstwa i Nutridrinki. A że zraziłem się do butelki równie mocno jak do łyżeczki, to jedyną akceptowalną przeze mnie formą karmienia jest strzykawka. I tak się bawimy..
Nie od razu Rzym zbudowano.


3 komentarze:

  1. Zdrówka aniołku modlimy się za ciebie i twoja cudowną mamusię wielkie buziaki 😍

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzielny z Ciebie chłopak.Życze dużo zdrówka i siły dla Ciebie i Twojej cudownej rodzinki.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiktorku dasz radę jak zwykle ,dzielny jesteś :) Ucałuj mamę ode mnie :)
    Ciocia Iza

    OdpowiedzUsuń