czwartek, 25 czerwca 2015

Ramowy rozkład jazdy


5.00 Wciągam butlę. Brzuch pełny. Zamiast iść spać rozpoczynam koncert. Śpiewam ile sił.  Ja nie śpię, to i reszta nie musi! Wstaa-jee-myyyy!!!
5.30 Pierwszy raz to ja budzę pielęgniarki, a nie one mnie. Zemsta jest słodka:) Pobieranie krwi i takie tam.
6.00. Czas start. Pierwsza chemia leci.
9.00 Przyjmowanie lekarstw doustnie. Nudy na pudy. Idę w kimę.
10.00 Wlew drugiej chemii. Znowu? Jeszcze nie przetrawiłem pierwszej. Nie mogę na to patrzeć. Zasypiam.
11.00 Budzę się i czuję jak młody bóg. To znak, że czas na rehabilitację.
12.00 I czas na kolejną chemię.... TFU!
13.00 Wizyta lekarska. Jakieś szmerki nad serduszkiem, ale nic strasznego. Pewnie przez chemie. Poza tym ok.
14.00 Hemoglobina spadła. Żebym nie został sam na pastwę losu po krew, zamiast mamy, goni sąsiad, którego syn ma lat naście. Widocznie nie ma mi za złe porannej pobudki..
14.30 Toczenie też może być wyczerpujące. Zasypiam.
16.00 To się naspałem. Druga dawka lekarstw doustnych.
18.00 I kolejna chemia...
19.30 Mama coś chyba śpiąca. Trza jej podnieść trochę ciśnienie. Zasypiam i moje serduszko niepokojąco zwalnia. Lekarz decyduje, żeby chwilowo zatrzymać chemię.
20.00 Budzę się i tętno w normie. Moje serduszko chciało po prostu odpocząć. Wielka mi rzecz. Kończę należną chemię
22.00 Tak dla odmiany znów lekarstwa doustne. Zmniejszyli mi dawkę czegoś tam z uwagi na niskie tętno, gdy zasypiam.
24.00 Uff. Coby mi się spało dobrze-ostatnia chemia. Wlew przez dwie godziny i koniec na dziś.



A tak poza tym? Ważenie (2x dziennie), mierzenie ciśnienia (4-6 x dziennie) i temperatury (4-6 x dziennie). Żeby zapewnić trochę ruchu mamie raz po raz rzucam na podłogę smoczek/grzechotkę. Te, zaraz po twardym lądowaniu, trzeba zdezynfekować/wyparzyć. Ja przez całą dobę jestem uwiązany. Jednocześnie z chemią, a także gdy ta się skończy, leci płukanka. Zarówno pompy infuzyjne, jak i monitor kardiologiczny znajdują się poza salką, żeby pielęgniarki nie musiały wchodzić do środka. Przez malutkie okieneczko idą wężyki i kabelki łączące mnie ze sprzętem. Minus tego jest taki, że jak monitor "pipczy", a mama jest ciekawa dlaczego, to musi wyjść z sali. Plus jest taki, że im mniej wie, tym lepiej śpi. Takie moje zdanie. Przez cały okres wlewu chemii muszę mieć monitorowane tętno i saturację. Jako jeden z nielicznych. Zawdzięczam to zapewne swojej burzliwej przeszłości. Wpienia mnie ten czujniczek przyklejony do stopy, ale wiem, że to dla mojego dobra. Dzięki temu, że lekarze trzymają rękę na pulsie wkrótce z chłopaka z przeszłością stanę się mężczyzną z przyszłością. Ot co. 

3 komentarze:

  1. Wypełniony macie czas na maxa więc nie czasu się nudzić.Trzymajcie się mocno kochami:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oby ta górka okazała się dla Was pagórkiem.
    Wierzę ,że wszystko dobrze się skończy.Ściskam Was mocno i pozdrawiam .
    Iza

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyjdzie taki czas, kiedy to wszystko będzie opowiadała Ci mama a Ty jej odpowiesz: " Mamo naprawdę tak było?"
    Pozdrowienia od starszego kolegi z kliniki hematologii na Pasteura :)

    OdpowiedzUsuń